Wyspy San Blas

Archipelag San Blas tworzy ponad 360 wysp rożnej wielkości,  niektóre są bezludne, na innych żyje tylko jedna rodzina.

Podróż

kuanidupŻeby dostać się na archipelag Kuna Yala powszechnie zwany San Blas należy zatrzymać się najpierw w stolicy Panama City. Stąd ruszają wszelkie środki transportu w tamte strony. Jest tylko jedna droga, biegnąca na północny-wschód od stolicy przez wysoki łańcuch górski Serrana de San Blas nad północne wybrzeże Atlantyku i Morza Karaibskiego. Jest to droga wąska, wijąca się setkami serpentyn, miejscami bez asfaltu. W związku z tym najczęstszym środkiem transportu są tu samochody terenowe, najlepiej aby miały napęd na 4 koła. Nie opłaca się  wykupywać wycieczki za olbrzymie pieniędzy w biurze podróży. Wystarczy znaleźć kierowcę, który zabierze Cię do najbliższego portu w prowincji San Blas. W porcie złapiesz następnie łódź na dowolną wyspę. Jeżeli nie wiesz na jaką wyspę się udać to kierowca ci chętnie doradzi..

IMG_1084Mój kierowca Eduardo okazuje się że pochodzi z tego regionu, jest człowiekiem Kuna. Jego rodzice zdecydowali się jednak przenieść do stolicy aby zapewnić lepszą edukację dzieciom. Z wielką dumą opowiada mi o swojej rodzinie i tradycjach. „Jeżeli zapragnąłbyś zamieszkać na stałe na jednej z naszych pięknych wysp i wybudować na niej swój dom mówi. Nie byłoby to możliwe. Tylko rodowici Indianie Kuna mają prawo do własności na tych ziemiach.. W ten sposób chronimy swoje dziedzictwo. Oczywiście jest sposób aby to prawo ominąć, uśmiecha się. Musiałbyś ożenić się z Indianką Kuna.. A i wtedy do własności miałbyś prawo dopiero po 10 latach związku. W wypadku śmierci natomiast ukochanej ziemię odziedziczyłyby Wasze dzieci lub jej krewni a nie Ty..”

Ja na szczęście nie przymierzam się do ożenku więc uśmiecham się tylko pod nosem.  Jest już późne popołudnie, jedziemy około 2 godziny już. Połowa drogi za nami. Co jakiś słyszę budzący mnie klakson naszego wozu. W ten sposób przywołuje do porządku Eduardo nadjeżdżających z na przeciwka turystów, którzy na zakrętach zjeżdżają ze swojego pasa. To jest bardzo niebezpieczne.

DSCN0995W porcie panuje pełen gwar. Z jednych łodzi ludzie wychodzą, na drugie wchodzą, tragarze ładują pod plandeki plecaki, zapasy żywności i inne sprzętu o które tak trudno na archipelagu. Wszystko jest dowożone z lądu.  To między innymi tłumaczy wysokie ceny na wyspach. Noclegi w najskromniejszych warunkach zaczynają się od 30 dolarów.

Odpływamy. Już rozumiem dlaczego tak szczelnie przykrywaliśmy folią cały ekwipunek. Łódź ma taką konstrukcję że fale uginając się pod jej dziobem  chłoszczą nas niemiłosiernie. Woda jest ciepła.  Na szczęście. Po kilku minutach już nie zwracamy na to uwagi bo jesteśmy całkiem mokrzy. Początkowo obawiam się czy czasem nie płyniemy do jednej z pierwszych wysp która się przed nami wyłoniła. Widać na niej chaty sklejone z blachy i plastiku, oraz wioskę Kunas w której ludzie żyją bardzo biednie. Mijamy ją i płyniemy dalej. Jesteśmy na głębokim morzu. Powoli naprawdę odcinamy się od stałego lądu i wszelkich spraw z nim związanych. Wypływa mi uśmiech na ustach. Ale bosko.. Jestem pośrodku niczego, otoczony przez wodę, falę i dwóch milczących Indian Kunas którzy prowadzą naszą łódź. Płyniemy na wyspę Franklin poleconą mi przez kierowce.

5Wyspa jest niewielka. Można ją obejść spacerem w niecałe 10 min. Wokół rozmieszczone są chaty wykonane z liści palmowych, bambusa, drzewa kokosowego. W środku bezpośrednio na białym piasku stoją łóżka. Jest również doprowadzone oświetlenie do każdej cabanas (chaty). Część chat wychodzi drzwiami prosto na Morze Karaibskie. A woda jest tu lazurowa, przeźroczysta, błękitna, zielonkawa, kryształowa.. Jest niewiarygodna. To miejsce jest z pocztówki. Jestem w raju :). Otaczają mnie palmy kokosowe, wiatr i zapach bryzy. Radość.

22Zaraz po moim przyjeździe robi się ciemno. Nie zdążam poznać w świetle dnia moich sąsiadów. Jedynie się przywitaliśmy i wymieniliśmy serdecznie łupiną świeżego kokosa, co było bardzo miłe.  Szósta wieczór i wszyscy się porozchodzili. Idę na spacer trochę nadąsany że nie mam nic zaplanowane na dziś. Tutaj na wyspie nie jest jak w mieście, że w każdej chwili możesz wyjść na koncert, zabawę czy zadzwonić do kumpla. Przez chwilę czuję się jak Robinson Cruzoe. Jest ciemno już i dopadło mnie to dziwne poczucie samotności, które czasem potrafi zaskoczyć i zakłuć głęboko. Zatrzymuje się więc przy dwóch palących papierosy turystach. Jeden jest Niemcem, drugi Szwajcarem. Cholera tylko nie niemiecki. Udaję że nie znam niemieckiego i rozmawiamy po angielsku. W takich chwilach każde towarzystwo jest fajne. Hans częstuje mnie fajką. Poza tym nie jest zbyt rozmowny.  Po wymianie standardowych „skąd jesteś, gdzie jedziesz i jak długo jesteś w drodze” palimy w milczeniu i cieszymy się widokiem prosto na morze. Hans ma dziwny wyraz twarzy, jest łysy i przypomina nabuzowanego kibica. Natomiast Andreas rozpala coś na piasku. Z lekkim politowaniem patrze na te nieudane próby rozpalenia włosia z wnętrza kokosa prosto na mokrym piachu. „- Może Ci pomogę Andreas? Co robicie? – Dziękuję. Pewnie, jak dasz radę to próbuj. 3Zamarzyło nam się z Hansem ognisko pod gwiazdami na tej dziewiczej plaży..” Hm, myślę sobie że to jest dla mnie szansa zamienia tego smutnego nastroju na coś pozytywnego. Zabieram się do pracy. Zawsze jestem dumny w takich momentach z chwil jakie spędziłem w harcerstwie. Obchodzę uważnie wyspę za opałem. Zdzieram korę z drzew, zbieram suche gałązki i wszytko co może się palić. Powoli układamy piękny stos. Jednak ze względu na ogromną wilgotność i brak suchego opału marnie nam to idzie. Hans macha ogromną tekturową płytą aby ogień nie zgasł, my z Andreasem dmuchamy. Po pół godzinie zmagań temperatura ogniska przewyższa opór wilgoci i niekorzystny wiatr.  Widok jest przepiękny. Jesteśmy na maleńkiej wysepce, na dzikiej plaży otoczeni palmami, wodą z wszystkich stron i  rozgwieżdżonym niebem. Ogień strzela i tańczy w różnych kolorach. Satysfakcja nas rozpiera.  Czego więcej trzeba? Cudownie. Zaczynają się dołączać do nas przyjezdni, tak samo jak my szukający kręgu współplemieńców i ciepłego ogniska. Po chwili siedzimy kilkunastoosobową grupą w kole. Wymieniamy się wrażeniami, historiami i opowieściami. Tego mi było trzeba. Rum jak fajka pokoju zachęca każdego do podzielenia się swoją historią. Morze kołysze nas w swym łagodnym rytmie..

2 dzień

DSCN1036Nad ranem uświadamiam sobie co to znaczy mieszkać na wyspie. Nie ma niej drzew poza pewną ilością palm. Stojąc więc po środku wyspy widzę jak jej krańce olewają fale morskie ze wszystkich stron. Woda ciągnąca się po horyzont. Cały świat to obecnie kilkaset metrów kwadratowych ziemi po środku morza. Jedyne wiadomości przynoszą tu ptaki, wiatr i woda. Jesteśmy jak rozbitkowie w pewnym sensie. Cieszę się więc, że stanowimy już pewną społeczność znajomych sobie osób. Trzeba się oswoić z nową sytuacja. Ogarnąć ten spokój, bezruch i ciszę zakłócaną jedynie hukiem przewalających się fal. Jesteśmy jakby na pokładzie wielkiego statku ze świata Terrego Pratchetta. Większość współplemieńców próbuje sobie poradzić z tą nietypową dla zabieganego umysłu sytuacją sącząc sok z świeżo ściętego kokosa, leżąc na ręcznikach i czekając aż zarumieni się dana część ich ciała. Przyłączam się bez wahania. Fajnie jest znów zanurzyć palce w białym piasku i pobawić się przesypującymi się ziarenkami piasku..

Indianie Kunas

DSCN1099Po południu wypływamy na leżącą ok 30 minut stąd La Isla Perro czyli Wyspę Psa. Nikt nie potrafi określić skąd wzięła się ta nazwa. Zanim tam dotrzemy proszę motorniczego aby popłynął do wioski Indian Kunas. Pozostali pasażerowie przystają na ten pomysł entuzjastycznie. Zmieniamy kurs. Po około pół godzinie dopływamy do wyspy której wygląd i zabudowa daleko różnią się od równo rozmieszczonych palmowych chatek na naszej przystani. W wiosce  widać że nikt nie jest na wakacjach. Kobieta robi pranie na brzegu, stary mężczyzna reperuje łódź, rybak wypływa na połów, dzieci w szkole mają zajęcia z wuefu na świeżym powietrzu. Jeszcze z łodzi całe życie osady odsłania się DSCN1050nam jak na dłoni. Chaty są dość chaotycznie rozmieszczone, wykonane z różnych materiałów. Przypomina to trochę  biedne przedmieścia wielomilionowych miast Caracas, Bogoty, Meksyku.. Czujemy się już mniej pewnie. Nie ma tu żadnych turystów, biur podróży ani sklepów. Cumujemy w rybackiej przystani. Już po pierwszych krokach na błotnistej drodze czujemy że znaleźliśmy się innym świecie. Umorusane dzieci w potarganych podkoszulkach przyglądają się nam z zaciekawionymi z oczyma. Ich szczery uśmiech odpędza naszą niepewność. Idziemy na spacer.

DSCN1072Ściany domów zbudowane są z gliny, przykryte najczęściej blachą. W środku klepisko, stół, palenisko. Co ciekawe co jakiś czas mijamy kolektory słoneczne. Widać rząd pomaga Indianom czasami. Kobiety Kunas są ubrane bardzo uroczyście z licznymi ozdobami, bransoletami, kolczykami także w nosie. Mają tatuaże na twarzy i rękach. Ich stroje są dobrane w bardzo jaskrawych kolorach czerwieni, fioletu, błękitu, zieleni i żółci. Chociaż kilka dni temu było ważne święto chodzą tak ubrane co dzień.  Charakterystyczny złoty kolczyk w ich nosie jest oznaką kobiecości i ma związek z obrzędem inicjacyjnym „ikko inna”, który każda z tych kobiet musiała przejść. Ozdoba ta nazywa się „ola” i ma chronić przed urokiem i złymi mocami. Na rękach kobiety najczęściej niosą małe dziecko. Starsze dzieci biegają, bawiąc się same. Mężczyźni ubierają się natomiast zwyczajnie. Jedynie szaman w czasie ceremonii ubiera czarny strój.

17Kunas to społeczności matriarchalne. Kobieta jest tu bardzo poważana. Mężczyzna żyje z nowo poślubioną żoną początkowo w domu jej matki. Dopiero gdy urodzi im się córka i matka wybranki się zgodzi, nowa para może wyprowadzić się do własnego domu..

Przy uroczystościach fiestas i ważnych obrzędach uwielbiają tańczyć i śpiewać.

Indianie żyją tu w rozproszeniu na całym archipelagu tworząc takie niewielkie osady rybackie jak ta. W całej prowincji żyje ich około 70 tysięcy. Mają swój własny język, rząd i parlament. Wywalczyli swoją autonomię i rząd Panamy nie ingeruje w ich życie.

7Oprócz połowów ryb, których jest tu pod dostatkiem Kunas uprawiają maniok, kukurydzę i banany. Słodką wodę przywożą ze stałego lądu.

Grzecznie pytam czy mogę zrobić zdjęcie. Nie, nie życzą sobie. Indianki robią przepięknie kolorowo haftowane materiały zwane ‚mola’. Są to naszywane na siebie z różnych kolorów tkaniny z wyszywanymi różnokolorowymi nićmi wzorami. Papugi, palmy, chatki palmowe, delfiny, małpy. Te tkaniny są jak obrazy. Można je powiesić na ścianie. Indianka oferuję mi swoje rękodzieło. Targujemy się. Zgadzam się zakupić pod warunkiem ze pozwoli mi zrobić zdjęcie siebie i swoich uroczych dzieciaków. Po chwili wahania się zgadza. Dobijamy targu i zabieram się za zdjęcia.

13Spacerując alejką napotykamy na niezwykły widok. Wśród grupy dzieci o kolorze skóry ciemnej jak czekolada jest mały chłopczyk o skórze białej jak papier. Jestem zaskoczony. Nie jest to żaden mały turysta bo opiekuje się nim Indianka. Zresztą twarz ma poobijaną i obdrapaną jak jego mali braciszkowie.. Dowiaduje się później ze rodzą się w tej społeczności białe Albinosy o takiej genetycznej odmianie, która okresla ich kolor skóry mimo że rodzice byli np. czarni. Jest to ewenement i w niektórych społecznościach np. w Afryce w niektórych obrzędach szamańskich wierzy się, że  części ciała takich białych dzieci przyniosą szczęście. Biedni malcy padają tam ofiarą barbażyństwa w którym są okaleczane i pozbawiane np. ręki aby mógł odbyć się taki obrzęd. Na szczęście w mitologi Kuna jest wręcz odwrotnie. Albinosom przypisywało się zawsze właściwości magiczne. Miały one za zadanie chronić księżyc przed pożarciem podczas zaćmienia. Smok który mógł zjeść księżyc mógł paść jedynie z symbolicznie wystrzelonej strzały z łuku białego chłopca.

Tak nasz spacer powoli dobiega końca. Wracamy do łodzi i na naszą wyspę.

La Isla Perro

la isla perroW końcu dopływamy do naszego dzisiejszego celu Wyspa Psa. Jest niewielkich rozmiarów, podobnie jak wyspa Franklina. Ma cudowną białą plaże z lazurową zatoką. Tutaj aby poleżeć na plaży przypływają goście z różnych wysp. Jest rzeczywiście cudownie. Lekki wiaterek przemyka z łatwością między palmami i schładza upalny dzień. Około 20 metrów od brzegu znajduje się zatopiony 60-letni wrak kutra. Woda jest przeźroczysta więc każdy może doświadczyć tu odrobiny nurkowej przygody. Mimo że jesteśmy blisko od brzegu trzeba uważać. Fala jest silna, występują tu ponadto zdradliwe prądy, które z łatwością mogą nas zepchnąć na metalową zardzewiałą część wraku. Podpływamy powoli. Statek wygląda pod wodą jakby był tu zanurzony od czasów konkwistadorów. Zamieszkuje go cały świat ryb, ośmiornic i stworzeń o dziwacznych kształtach. Kolory pod wodą są wspaniałe. Woda ma ok 25 stopni a może i więcej. Na plaży ktoś mnie pozdrawia. Nie poznaje początkowo. Ale podróżując szlakami Lonley Planet nie raz przekonuje się że świat jest mały. Poznaliśmy się tydzień wcześniej na archipelagu wysp Boca del Toro w północno – zachodniej części kraju.. Chwilę rozmawiamy i wracam do znajomych z wyspy. Na środku jest wielka chata palmowa w której można schłodzić się pysznym drinkiem..

La Isla Estrella

19Poranek kolejnego dnia mija błogo i leniwie. Ludzie rozpierzchli się po całym terenie szukając swojego miejsca do relaksu i przyjemności. Zaraz koło mojej chatki jest duży hamak, więc postanawiam odpisać na korespondencje z tego wygodnego miejsca. Uwielbiam hamaki. 1,5 metra ode mnie pluskają załamujące się fale.

Tego  dnia planujemy odwiedzić po południu Gwiaździstą Wyspę (La Isla Estrella). Ta piękna nazwa nie wzięła się znikąd. W jej wodach zaraz przy brzegu upodobały sobie za miejsce swego bytowania rozgwiazdy. Płyniemy dość długo. Mijamy wysepki będące niczym skrawek lądu wrzucony łopatką do wody z kaprysu dziecka. Jedne są wielkości dywanu w pokoju, inne jeszcze mniejsze akurat dla jednej palmy która zdołała tam wyrosnąć. Jeszcze inna nie porośnięta przez żadną roślinność wystaje z wody na 10 cm jakby zalana jakąś powodzią. Przepływamy obok wraku ogromnego statku, który przechylony na burtę leżąc sprawia wrażenie jakby unosił się na wodzie. W rzeczywistość leży przewrócony na mieliźnie. Wszędzie wokół też pod w pełnie rozstawionymi żaglami tną wodę majestatyczne żaglowce.

4Cumujemy do brzegu. La Isla Ertrella. Na spotkanie wychodzi nam brodaty, uśmiechnięty staruszek w postrzępionych spodniach i startej marynarce. „Mam na imię Lopez. Jestem właścicielem tej wyspy. Mój ojcec też miał na imię Lopez i też był jej właścicielem. Tak samo dziadek. Witajcie serdecznie. Przypłynęliście na gwiaździstą wyspę, jak chcecie tu odpocząć to poproszę o 2 dolary od osoby..” Właściwie nie ma czemu się dziwić że zbiera opłatę za postój na swoim terenie. Uroczy Lopez opowiada o rozgwiazdach które zobaczymy przy brzegu. Prosi aby ich nie wyciągać ponad wodę bo tego nie lubią a po dłuższej chwili obumierają.. Możemy je dotykać natomiast dopowiada.

Lopez żyje na tej wyspie sam. Jest uroczy. Cała buzia mu się uśmiecha. Jego chatka skleciona z blachy i drewna wygląda opłakanie. Jednak jest to nasza ocena. Nasz gospodarz każdym swym gestem pokazuje jak bardzo jest szczęśliwy, radosny i pogodzony. Żyje z turystów i połowów. Opowiada o planie wybudowania na swej ziemi ośrodka wypoczynkowego. Mówi że zgoda na budowę musi być zatwierdzona przez radę wioski. Ważne jest aby projekt był ekologiczny wykonany zgodnie z tradycjami z naturalnych materiałów.

Odbywamy spacer po wyspie. Miedzy drzewami kawałek dalej jest mnóstwo śmieci, butelki, ubrania, opakowania. Wysypisko. Z daleko tego nie widać. Raj i rzeczywistość przeplatają się między sobą. Nie możemy uwierzyć że ci Indianie tak bardzo nie dbają o swoje środowisko naturalne. Jest to jednak spowodowane różnicami kulturowymi. Jeszcze 50 lat temu wszystko samo się rozkładało i „sprzątało”. Napływ plastiku z zachodu to zmienił. Indianie nie przystosowali swych nawyków do nowych wymagań i konieczności regularnego wywożenia śmieci.

Zakładamy maski i postanawiamy spenetrować podwodne brzegi  wyspy. Warto było tu przyjechać. Widoki pod wodą są niesamowite. Wielkie o różnych odcieniach rozgwiazdy spokojnie spoczywają na dnie akwenu. Co pół metra nowa. Leżą i czekają.. Wyglądają jak z kamienia. Dotykam ich chropowatego wapiennego szkieletu i pancerza. Twardy, koralowy. Jej podstawa jest dużo bardziej delikatna. Po nacieszeniu się tymi cudami odkładam na miejsce. Pamiętam cały czas aby nie wyciągać ich z wody. Pływamy tak około pół godziny. Lopez przynosi nam po Pinacoladzie. Rum z sokiem ananasowym. Pycha. Doskonałe zakończenie dnia :).

 

 


with no comments yet.