Roraima

DSCN2337Roraima – Najwyższy szczyt 2800 m n.p.m.  z jęz. Pemon znaczy drzewo życia. Indianie wierzą że dawniej na Roraimie rosło ogromne drzewo życia a góra była jego podstawą. Istnieje kilka legend dotyczących powstania gry. Jedna mówi, że żyło na tych terenach też 3 braci. Mądry, chciwiec i pragnący zgody. Chciwiec miał swoją uprawę i chciał ściąć drzewo aby zwiększyć swoje zyski, mądry pragnął zostawić wszystko tak jak jest a pragnący zgody przede wszystkim chciał pogodzić swych braci. Drzewo zostało po pewnym czasie ścięte i upadło przewalając się po jednej stronie  góry. Wyrosły tam inne drzewa i dżungla tak gęsta jak i niebezpieczna, zwana selvą. Region ten należy dziś do Gujany.  Gospodarny ale zachłanny z braci uprawiał tam swoje rośliny ale dżungla jest niebezpieczna więc wkrótce zginął.  Indianie Pemon zamieszkali po drugiej stronie góry na  obszarze który dzisiaj nazywa się Gran Sabana, gdzie są równiny i jest bezpiecznie.

Podróż

Bus_VenezuelaNa Roraimę a właściwie pierw na Gran Sabanę czyli wielkie Równiny jadę autobusem. Takim najzwyklejszym, publicznym. Wyjeżdża wieczorem z Puerto Ordaz i dojeżdża ok świtu do Santa Elena de Uairen. Autobus jedzie całą noc.  Jest gorąco, na dworze średnio30 stopni. Do autobusu ludzie wchodzą z kocami w ręku, ktoś ze śpiworem, drugi z kurtką, a nawet czapką.. Powoli podejrzewam co będzie się działo w środku autobusu.. I coraz bardziej mnie to przeraża. Dociera do mnie to co mieli na myśli znajomi którzy mówili że w autobusach klimatyzacja „chłodzi”.. Podróż zaczyna się jak zawsze bardzo pozytywnie wchodzi do środka mężczyzna bez ręki i z karykaturalnie wykrzywionym kręgosłupem do autobusu i mówi wiersz rymowany w rytm śpiewanej muzyki. Więc jest to rap.. Słowa dotyczą tego że w toalecie nalezy robić tylko „jedynkę”, żeby nie śmiecić w autobusie i żeby Bóg miał nas w opiece podczas podróży.. Skanduje kilka słów, cały autobus powtarza i tak mija dobrych kilka minut.. Stwarza to wesołą atmosferę. Na twarzach wielu pasażerów wykwita szeroki uśmiech. Kilku wyciąga drobne, artysta  zbiera datek i wychodzi. Możemy  odjechać..

Soldados ColombianosRobi się coraz zimniej. Ci którzy mają zakładają czapki. Jakość wytrzymuję. Przykryłem się kurtką. Oczywiście cały czas leci  bachata.. Jedziemy w letargu, śpiąc i przebudzając się w rytm wertepów i  dziur na drodze. W środku nocy ok. 3 nad ranem autobus zatrzymują uzbrojeni, umundurowani żołnierze. Wchodzą z karabinami do środka i karzą wszystkim wychodzić. Musimy opuścić autokar. Zaspani wygramalamy się z kokonów . Kierowca otwiera luk bagażowy. Każdy ma wyciągnąć swoją walizkę i stanąć w kolejce. Na jej końcu młody chłopak z karabinem sprawdza co kto wiezie. Ludzie muszą wyciągać na ladę wszystko. Chleb, zabawki, owoce, ubrania, majtki. Trochę to poniżające. Trwa to ok 40 min. Po kontroli wsiadamy do autokaru i odjeżdżamy. Droga którą jedziemy jest jedyną asfaltową drogą na południu Wenezueli, która prowadzi do Brazylii. Zagrożenie przemytem narkotyków i broni jest  duże. Stąd tak liczne patrole. Zrozumiałe. Wojsko wenezuelskie jednak różni się od tego w Kolumbii czy Ekwadorze. Tutaj  ma się wrażenie że jesteśmy po dwóch stronach barykady. Na żołnierzy spoglądamy jakby z lekkim przestrachem nigdy nie mając pewności co mogą nam zrobić. Ci którzy rządzą i ci którzy są rządzeni.. W Kolumbii jak zgubisz drogę widząc napotkanego umundurowanego spontanicznie podejdziesz i zapytasz o drogę. W Wenezueli niekoniecznie ma się ochotę z nimi rozmawiać.

DSCN2329W końcu dojeżdżamy. Już świta. Jest jasno. Udaje się w umówione miejsce. Pod hostelem Backpackers czekają już jeepy. Trwają przygotowania do wyjazdu na Gran Sabanę. Pojedziemy do obozu z którego zaczynie się nasz 6 dniowy trekking na Roraimę..

Grupa liczy sobie 13 osób i jest bardzo zróżnicowana. Każdy z innego kraju. Mamy w składzie m.in: Argentyńczyka, Chilijczyka, parę z Wenezueli, turystę z Korei, Szwajcarii, Anglii, Ukrainy, Francji i kilka innych narodowości. Ciekaw jestem jaka będzie panować atmosfera w takiej kulturowej mieszance.  Wyruszamy, bagaż zapakowany pod plandeką na DSCN2351pace, zapasy wody i innych płynów uzupełnione. Jedziemy w 3 jeepy. Po drodze nie będzie żadnej możliwości uzupełnienia zapasów wiec wszystko musimy mieć z sobą. Dlatego obsługa takiej grupy jest liczna. Jadą z nami kucharz, jego pomocnicy, tragarze, którzy niosą nasze zapasy jedzenia i sprzęt obozowy. Taka jest organizacja. Każdy z ans ma swój plecak z odzieżą, śpiworem, karimatą i dodatkowym prowiantem.

 

DSCN2334Opuszczamy Santa Elenę de Uairen i niedługo wjeżdżamy w rozległe przestrzenie Gran Sabany. Gran Sabana jest jak morze tylko traw.. Całe zielone aż po horyzont, poprzecinane licznymi ścieżkami i drogami szutrowymi wyraźnie od odcinające się swą białą barwą. To piasek, który wychodzi z ziemi. Na takiej drodze przez którą ileś razy przejechały samochody i która służy przemieszczania się nigdy już nic nie wyrośnie. Gleba jest tu bardzo jałowa, pod jej cienką warstwą jest tylko piach. Bardzo łatwo dochodzi tu więc do procesu pustynnienia.  Przewodnik mówi, że być może za ileś tysięcy lat będzie tu pustynia.. Jest to całkiem możliwe. Póki co wyłaniają się pierwsze prastare płaskowyże. Wyglądają niesamowicie. Zdumiewająco, wprawiają w osłupienie kontrastem z bezbrzeżną równiną na jakiej stoją.  Tysiąc metrowe pionowe ściany wystrzeliwujące prosto do nieba jakby ktoś odciął nożem kawałek tortu.. Tworzą przedziwne formy. Kamienne placki, ostrosłupy, sześciany, graniastosłupy.. Mają jedną cechę wspólną ich zbocza to pionowo nachylone ściany, nie do zdobycia w większości dla zwykłych śmiertelników. Szczyty tych gór to rozległe płaskowyże z daleka chciałoby się też powiedzieć że zupełnie płaskie.. Jednak już niedługo będziemy się mieli przekonać że ich wierchy to istny labirynt korytarze, przejść, poskręcanych blokowisk skalnych wielkości samochodu bądź kamienicy.

DSCN2348Po kilku godzinach jazdy opuszczamy jeepy i wyruszamy przed siebie. Jeszcze trzeba się zarejestrować u strażnika i droga wolna. Idzie się dobrze. Póki co jest płasko, rześko i słonecznie. Siedemdziesięcio  letni Koreańczyk w siwych włosach i brodzie podobnej do Gandalfa zadziwił wszystkich. Wyprzedził wszystkich i jest ledwo widoczny już na horyzoncie. Część osób w grupie rozmawia między sobą po hiszpańsku druga część po angielsku. Ja przeskakuję od grupy do grupy chcąc poznać jak największą ilość nowo co przedstawionych sobie osób.

Chilijczyk niesie w ręku przez cały czas trwania trekkingu termos i tykwę, rodzaj kubka do zaparzania herbaty. Oczywiście nie byle jakiej herbaty. Mowa o mate. Zwyczaj ten tak powszedni w Argentynie i Chile że stawiają tam nawet automaty z ciepłą wodą do uzupełniania swojego termosu tutaj na północy Ameryki Południowej jest właściwie nie znany. To bardzo miłe z jego strony. Na każdym postoju nasz Chilijczyk nalewa z termosu wodę do wypełnionej po brzegi  liśćmi mate , czeka chwilkę aby się zaparzyło i częstuje każdego. Zwyczaj mówi, że należy wypić całe „nalanie” tykwy. Wtedy gospodarz uzupełnia wodę i podaje następnej osobie. Tak naprawdę niewiele się mieście tej wody w takie tykwie już DSCN2390wypełnionej herbatą. Jest ona jednak tak mocna i pobudzająca że  kilka łyków w zupełności wystarcza. Po uzupełnieniu energii idziemy dalej. A droga długa. Tego dnia wędrujemy prawie do zmierzchu. Po dotarciu  na miejsce pomagam w rozbiciu namiotów. Wszyscy jesteśmy zmęczeni i głodni.. Jednak na kolację będziemy musieli jeszcze długo poczekać gdyż dziwnym trafem bagażowi z żywnością jeszcze nie dotarli.. Wieczorem robi się chłodno. Nie ma światła. Siedzimy skuleni wokół drewnianej ławy i zadowalamy się degustowaniem wenezuelskiej aguardiente czyli lokalnego rumu. Ktoś wyciąga czekoladę a przewodnik lituje się nad nami wlewa trochę benzyny do puszki z coca coli, wsadza trochę szmaty i podpala.. Mamy światło.. właściwie latarnie.

DSCN2465Rano zwijamy obóz wcześnie. Lekkie śniadanie, ciepła herbata i w drogę. Samo wejście na Roraimę trwa 3 dni.  Drugi nocleg jest już u podstawy samej góry. Trzeciego dnia podchodzimy w górę stromym zboczem. Wchodzimy w las i idziemy jakiś czas przez gęste poszycie. Uderzają nas zielone, nasycone kolory rośliń. Co jakiś czas przechodzimy przez jakiś strumień lub pod mniejszym wodospadem. Jest pięknie, czysto i cicho. W całym regionie tylko jedna ścieżka wiedzie na górę. W pewnym momencie przechodzimy pod strumieniem wody.  Częste deszcze na wierzchołkach tych gór tworzą liczne strumienie  i cieki, które spadają  z hukiem w dół stromych zboczy.. Jeszcze kawałek i dochodzimy do najwyższych partii góry. Wyłania się przed nami płaska przestrzeń urozmaicona licznymi wielkimi głazami o dziwacznych DSCN2510kształtach. Głowy psów, ptaków, potworów z bajek. Wyobraźnia pracuje. Nie sposób nie mieć skojarzeń z jakimiś pradawnymi stworzeniami, dinozaurami zaklętymi przez czas w tej nieożywionej materii. Idziemy pomiędzy głazami jak przez labirynt. Są one wielkie na kilka metrów. Kluczenie pomiędzy nimi przypomina rozwiązywanie jakiejś zagadki z filmu. W końcu dochodzimy do olbrzymiej ściany skalnej pod która rozbijamy namioty. Znajduję się tutaj wgłębienia skalne przypominające niewielkie jaskinie. Posłużą dobrze dla rozbicia 10 namiotów naszej grupy.

4 dzień spędzamy chodząc po płaskowyżu, odkrywając to niezwykłe i jakby księżycowe miejsce. Krajobraz przypomina kamienną pustynie. Życie tu ukryło się pod postacią mchów,  endemicznych roślin, wyspecjalizowanych do trudnych warunków płazów. Zatrzymujemy się przy naturalnych basenach. Przewodnik mówi że czas na jacuzzi i relaks.. Rozbieramy się do stroi kąpielowych i plusk. DSCN2584Brr. Jednak zimno. Bardzo.. ale nikt nie narzeka. Cieszymy się, śmiejemy i 20 minutach jesteśmy z powrotem w ubraniach. Kolejny postój to kryształowa dolina. Kryształy kwarcu wielkości całej dłoni, bądź ramienia leżą porozrzucane wszędzie dookoła. Robi to wrażenie. Kryształów niewolne zbierać pod groźbą wysokich kar.. niestety.. bo są piękne. Po drodze wchodzimy na najwyższy wierzchołek Roraimy. Ale najciekawszy punkt programu przed nami. Idziemy na kraniec góry, skarpę skąd rozpościera się widok na sąsiednią tepui – Kukenan. Na razie nie się nie rozpościera bo wszystko zaszło mgłą i chmurami. Tutaj to typowe. Jesteśmy na takiej wysokości, że szczęściem jest jak nie pada. Ktoś nad nami czuwa. W momencie jak dochodzimy do krawędzi chmury się rozstępują.DSCN2563 Zaczyna się teatr, który wbija w ziemię wszystkich. Wyłania się piękną, majestatyczna Kukenan. Wygląda jak prehistoryczny statek zanurzony do połowy w chmurach.. Warto było przyjść dla tych 10 minut.. Marzenie się spełniło. W takich chwilach napełnia człowieka głęboka satysfakcja ze spełnionego celu. Hip hip hura. :)

Podczas schodzenia robimy jeszcze jeden nocleg. odpoczywając przy namiotach w leniwej, błogiej atmosferze rozmawiamy o polityce i sytuacji ekonomicznej w Wenezueli. Nasi towarzysze dzielę się swoimi spostrzeżeniami. Komunizm i rząd i korupcja niszy kraj. Są długie kolejki do sklepów po wiele produktów. Postępuje dewaluacja pieniądza. Tragarze z naszej grupy zarabiają więcej niż inżynierowie w Caracas. Coś jest nie tak..

W pewnym momencie Simo proponuje lekcję pilatesu. A nasz kochany Chilijczyk częstuje herbatą mate.  Schodzenie jest już łatwe. Żegnamy się z równinami ciągnącymi się po horyzont.. Kto by pomyślał że już niedługo wrócę w te rejony i to jeszcze nie raz..

 


with no comments yet.